Ach, wakacje, wakacje! Nawet nauczyciele chętnie korzystają z tych upalnych dni i... siedzą w klimatyzowanych pomieszczeniach.
A tak serio? A tak serio, to nieodłącznym elementem bycia człowiekiem jest komunikowanie się. I choć każdy z nas całkiem nieźle radzi sobie z językiem polskim, to niestety nie zawsze radzi sobie ze stylem. Innymi słowy, w życiu stajemy się uczestnikami bardziej i mniej oficjalnych sytuacji komunikacyjnych. Spotykamy się z przyjaciółmi, z rodziną, ale także ze znanymi osobami. W końcu wakacje to czas festiwalów, spotkań autorskich, koncertów... Warto byłoby wiedzieć, jak wówczas poprawnie i grzecznie zachować się językowo.
Na początku anegdota. Profesor Jan Miodek opowiada scenkę z życia swojego kolegi:
Przyszła do niego studentka i mówi: "Dzień dobry, panie doktorze, przyszłam na koło". Zresztą on doskonale wiedział, po co przyszła. "Na co?" - "Na koło". On jeszcze raz: "Na co?". Więc ona troszkę zmiękła i chyba za czwartym razem w końcu powiedziała, że na kolokwium.
I bynajmniej nie chodzi o to, że z kołem jest coś nie tak. Koło jest poprawne do momentu, gdy używa się go w odpowiedniej sytuacji komunikacyjnej. Ze względu na to, że koło jest wyrazem należącym do socjolektu/żargonu studenckiego, należy używać go wśród studentów, a nie w relacji z wykładowcą. Innymi słowy należy posługiwać się zasadą decorum tzn. stosowności.
Profesor Jerzy Bralczyk ubolewa, że decorum staje się dzisiaj listą sztywnych nakazów, które pozbawiają użytkowników języka spontaniczności. Z drugiej strony (tu głos prof. Miodka), dziwi fakt, że nie mamy już do czynienia z wrodzonym taktem. Mnóstwo przecież na współczesnym rynku coachingów, coacherów z zakresu komunikowania się, skutecznej perswazji itp. I rzeczywiście, chwilami ich "produkty" wydają się sztuczne. Mamy też zresztą poczucie, że sto lat temu ludzie po prostu mieli w sobie ten wdzięk, ten takt, tę ogładę nie tylko językową, ale i społeczną w ogóle. Skąd takie zmiany?
Prof. Bralczyk mówi, że
Kulturoznawcy uważają, że działa tutaj reguła wahadła. Że są okresy, w których bardzo silnie przestrzega się pewnych rygorów i ma się niejako wkodowane gdzieś głęboko, a potem przychodzą okresy wahnięcia w drugą stronę.
I rzeczywiście, mamy okresy, gdzie pisze się grube księgi z serii "jak poprawnie napisać list do...", a także takie, w których "mówta co chceta" (że tak sparafrazuję znanego).
Warto przyjrzeć się jeszcze temu, czy warto na siłę być autentycznym i szczerym w swoich wypowiedziach, czy jednak lepiej zdobyć się na odrobinę hipokryzji...?
Jerzy Sosnowski przytacza sytuację, w której pewien zespół po otrzymaniu nagrody podziękował publiczności następująco "Ogromnie dziękujemy za takie wyróżnienie, ... bo to jest kupa forsy". Autorzy tych słów złamali w konkretnym momencie zasadę decorum i przeszli od konwencjonalności do szczerości. Przy czym szczerość ta, choć miała nadać autentyczności tym osobom, w rzeczywistości - mam wrażenie - pozbawiła wypowiedź jednolitego charakteru. Wg prof. Bralczyka wręcz sprawiła ona, że nasi bohaterowie stali się sztuczni, bo na pokaz.
Warto posłuchać słów prof. Miodka:
Gdyby zapytać, co mnie najbardziej razi we współczesnych zachowaniach komunikacyjnych, to właśnie jest to odgrywanie szczerości. [...] taki luz bywa zabójczy, bo jest nieautentyczny. Jakiś wulgaryzm, uśmieszek, jakaś taka niestosowność... to nie to.
Właściwie, kiedy piszę ten Czas Wolny, przychodzą mi na myśl refleksje Seneki - rzymskiego filozofa - który powiadał, że cnotliwym jest czynić nie to, co wolno, ale to, co powinno się czynić. A zatem, kiedy mamy do wyboru "jakąś taką niestosowność", którą wolno - bo kto zabroni! - nam popełnić, to lepiej skłonić się ku mniej autentycznej, a jednak bardziej pozytywnej, "hipokryzji". Dzieje się bowiem tak, że taka hipokryzja niejednokrotnie nas ubogaca, dźwiga nas na wyższy poziom stylistycznej drabinki.
* Wszelkie cytaty zostały zaczerpnięte z książki Bralczyk, Miodek, Markowski w rozmowie z Jerzym Sosnowskim Wszystko zależy od przyimka, wyd. Agora S.A., Warszawa 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz