Wiem, wiem, miało być o przełomie antypozytywistycznym, ale się tak rozpędziłam, że wyszły mi różne rozmyślania i chyba chcę się nimi z Wami podzielić.
Paradoksem teorii literatury jest to, a może bardziej było, bo różne tendencje ulegają zmianom, że starała się wtłoczyć nauki humanistyczne w koleiny nauk przyrodniczych, bowiem stwarzała dla nich konkretne metodologie (z greckiego methodos - droga postępowania). Jak pisałam, obecnie odchodzi się od nich na rzecz języka teorii, ale nadal - mam takie wrażenie nader często - próbujemy schwytać wiatr w sidła.
Metoda bezsprzecznie daje poczucie bezpieczeństwa. Wiem, bo sama lubię wiedzieć, co krok po kroku zrobić, a metoda posiada jasne zasady, bardzo ścisłe, które nie dają miejsca subiektywnym wrażeniom. I wydawałoby się, że to całkiem w porządku. Opiszemy jakieś dzieło według osi (x) i osi (y) i matematycznie dowiedziemy jego wartości. Aż przypomina mi się film Stowarzyszenie Umarłych Poetów, w którym obśmiano matematyczne dowody na temat literatury. Humanistyka wykracza bowiem poza zasady, reguły, wytyczne. Opiera się ona na osobistym nie tyle doświadczeniu, co przeżyciu sztuki, piękna czy metafizyki. Dlatego podczas badania treści humanistycznych potrzeba nam interdyscyplinarności, bo dopiero wówczas jesteśmy w stanie je przeżyć. Katedra Notre Dame zachwyca(ła) nie przez swoją historię, ornamentykę, symboliczność, bycie miejscem kultu czy zbudowanie na podstawie zasad fizyki... ona zachwyca ze względu na każdy ten element, bo właśnie to stanowi o jej całości. Interdyscyplinarność. To ona pozwala patrzeć na świat holistyczne, tj. całościowo.
I tutaj - ku rozpaczy wielu z Was - kilka spostrzeżeń. Dla humanistów twierdzących, że są humanistami, bo nie lubią matematyki. Bzdura. Nie lubisz matematyki, bo nie rozumiesz matematyki, a nie dlatego, że jesteś humanistą. Jeśli jesteś humanistą, to Ty tę matmę będziesz próbować pojąć, bo inaczej Twoja humanistyczność nie da Ci żyć. Dla ścisłowców twierdzących, że są ścisłowcami, więc nie muszą lubić czytać. Bzdura. Nie lubisz czytać, bo nie umiesz czytać. I to żadna wymówka. Z tego miejsca pragnę serdecznie pozdrowić najjaśniejszy instadiament - Różę - lekarza dla dzieci - która nie dość, że jest nieustannie głodnym wiedzy pediatrą, to ogarnia humanistykę. I śmiem twierdzić, że jej diamentowość właśnie na tym polega: oparła się sztucznie narzuconym podziałom na świat ścisły i humanistyczny. Jej humanistyczność to zarówno biologia, jak i literatura. Chcesz być dobrym lekarzem - czytaj. Chcesz być dobrym informatykiem - czytaj. Chcesz być dobrym fryzjerem - czytaj. Chcesz pisać dobrą poezję i literaturę - ucz się każdej dziedziny życia.
Wracając do tematu tego posta. Metodologie, a właściwie teoria literatury nieustannie napotykają na jeden istotny problem: jak uczynić coś jednostkowego (subiektywnego, relatywnego) czymś powszechnym (obowiązującym)? Innymi słowy, jak można zobowiązać kogoś do przeczytania, a co najważniejsze przeżycia Dziadów czy Lalki? Mogę to zrobić jedynie poprzez interpretację, a więc upowszechnienie jednostkowego tekstu. Warto przy tym pamiętać, że nie będziemy mieli wówczas do czynienia z jedną jedyną prawdą objawioną, a jedynie niemożliwym do matematycznego udowodnienia sądem, którego można (a nawet trzeba) podać w wątpliwość i przedyskutować. Mówiąc prościej: jest Lalka Bolesława Prusa,Wy jako uczniowie Lalkę czytacie i przeżywacie (podoba mi się ta gra słów), ja jako belfer upowszechniam ją, podając Wam kierunki interpretacji, ale nie są one jedyne słuszne. I w takim dialogu teoretyczno-literackim winno się nauczać literatury.
30 września 2019
23 września 2019
Odsiecz nr 96 - Trochę teorii.
Obiecałam Wam wpisy o teorii literatury, to łapcie. Nie ukrywam, że jest to temat bardziej dla poziomu rozszerzonego, ale czytajcie wszyscy, bo nigdy nic nie wiadomo. Tak czy inaczej, zapraszam Was na nowy cykl o różnych metodologiach (trudne słowo : sposobach) badania literatury.
Teoria literatury to taki dział nauki o literaturze, który próbuje uchwycić pewne prawa, normy i zasady rządzące literaturą. Ale jak to zwykle bywa, jest to zadanie o tyle trudne, co właściwie niewykonalne. Literatura żyje. Skoro żyje i nieustannie się zmienia, to trudno coś ostatecznie stwierdzić, tak więc badacze pozostają w sferze teorii i domysłów. I zasadniczo mogłabym tu skończyć temat, bo po co zajmować się czymś, czego nie da się zrobić?
Wszyscy jednak wiemy, że człowiek w swej naturze posiada niewytłumaczalną chęć rozkminiania czegoś. I tak powstała teoria literatury. I tak jedni tworzą dzieła, by inni mogli je rozkminiać.
Istnieją dwie postawy teoretyczne wykorzystywane do badań literatury. Pierwsza interpretacyjno-hermeneutyczna ma na celu pogłębienie rozumienia literatury i nieustannie stara się otwierać jej odczytywanie na nowe konteksty, znaczenia, nawiązania. Druga zaś - analityczno-naukowa - nastawiona jest na stworzenie mocnych fundamentów nauki o literaturze oraz na porządkowanie różnych zjawisk i pojęć.
I imaginujcie sobie, że wszyscy przez wiele wieków żyli normalnie, tworzyli literaturę, wzajem się krytykowali. Tu jeden napisał figlarną rymowankę dla Kłosowskiej, tam inny pocisnął kolegę, że słabo pisze, a tamten mu się odgryzł... Potem pozytywizm próbował sobie zrobić z literatury służebnicę dla celów naukowo-dydaktycznych. Co więcej, pozytywiści uważali, że metody nauk humanistycznych powinny polegać na tym samym, co metody nauk przyrodniczych. Mickiewiczowskie "miej serce i patrzaj w serce" w tym kontekście brzmi strasznie. W każdym razie doszukiwano się przyczyn zjawisk humanistycznych (ekonomicznych, społecznych, politycznych itd.). Niewyobrażalnym było, by ktoś po prostu usiadł i postanowił wyrazić swoje Ja, swój ból istnienia spowodowany choćby nadepnięciem na klocek Lego. Hipolit Taine, jeden z naczelnych filozofów epoki, uznał, że literatura jest wynikiem trzech czynników : czasu, środowiska i rasy, a badanie dzieła literackiego sprowadzał jeno do badania jego genezy.
Do pewnego przełomu dochodzi bliżej końca XIX wieku, gdy neoromantycy zauważyli, że metodami nauk przyrodniczych nie da się badać literatury. Zaczęli więc badać ją metodami przyjętymi dla nauk historycznych.
I wtedy na początku XX wieku wchodzi on, cały na biało, przełom antypozytywistyczny. Ale o tym w następnym wpisie.
16 września 2019
Odsiecz nr 95 - Dziady cz. III. Trudne dziedzictwo nasze.
Konia z rzędem temu, kto na spokojnie czai Dziady. Konia z rzędem temu, kto w liceum ptzeczytawdlszy ten dramat, stwierdził : "całkiem przyjemna lektura". Konia z rzędem temu, kto nie pomyślał po lekturze: "what the f..?!".
Moi Drodzy, tak to właśnie jest. Dziady cz. III to lektura, której obecnie nie pojmujemy, która zawsze będzie wywoływać grymas rezygnacji i zagubienia, która sprowokuje do całkowitego obśmiania dziewiętnastowiecznego dzieła. Dlaczego?
Zanim odpowiem na to pytanie, pokażę Wam, bo warto to wiedzieć, czym Dziady były dla poprzednich pokoleń.
Wiecie, że Ryszard Przybylski nazwał Konrada "bohaterem Polaków"? Ktoś z Was czuje, że romantyczny buntownik jest Waszym reprezentantem? No ja nie. A jednak jego rys, w którym Mickiewicz zawarł omówienie problematyki narodowej, stanowił inspirację dla późniejszych twórców, np. Wyspiańskiego czy Żeromskiego.
Dziady jako dramat romantyczny uznawano w czasach Mickiewicza za nienadający się na scenę. W rzeczywistości pierwsza połowa XIX wieku nie dysponowała taką techniką teatralną i taką formą wyrazu, by wystawienie dzieła było możliwe. Przeszło pół wieku później w 1901 roku Wyspiański pokazał Dziady na scenie w Krakowie. Do innych znanych inscenizacji należą te Fryderyka Schillera z lat 30., a także Kazimierza Dejmka z 1967 roku. Wówczas to władze komunistyczne zakazały kolejnych spektakli ze względu na "niebezpieczne i antyradzieckie treści". Zdjęcie ze sceny przedstawienia wywołały demonstracje i protesty głównie studentów w marcu 1968 roku.
Wyobrażacie sobie dziś stanąć w obronie Dziadów? Ciągle retoryzuję, wiem. Ale to dlatego, byście się zastanowili przez chwilę nad Waszą relacją z tym utworem. Nie rozumiecie go, jest Wam obcy. Jeśli zaglądacie na tę stronę jako główni zainteresowani, jesteście z roczników 2000 i późniejszych. Rodziliście się w wolnej Polsce, w której dostęp do dóbr intelektualnych był powszechny. Nie chcę wyjść na staruchę, ale pamiętam doskonale czas, gdy komputer służył do pracy, a rozrywki dostarczały gry takie jak saper i pasjans. Komputer był rzecz jasna offline.
Co to ma do rzeczy? A no to, że Dziady to utwór potrzebujący niewoli, bo sam jest... marzeniem o wolności. Ma wzniecac nadzieję, motywować do działania, pokrzepiać. To utwór o ofierze składanej na ołtarzu wolności. Na cóż ta ofiara nam, skoro jesteśmy wolni? Dziady nie pasują swą wymową do naszych czasów. Dlatego ich nie rozumiemy. No dobra, ja rozumiem, ale... zrozumienie zajęło mi kilka lat studiów.
Wy, Drodzy Millennialsi, musicie zaufać nam/mnie, że Dziady są o wolności, o ofierze i o historii, że one naprawdę są ważne. Naprawdę są. Dla Was również - jako przestroga.
9 września 2019
Odsiecz nr 94 - Na imię mam Milijon. Konrad i jego improwizacja.
Nie ma chyba bardziej przekonanego o własnej niezwykłości bohatera literackiego niż Konrad. Ten, co niegdyś był Gustawem (cz. IV), a wcześniej jeszcze Widmem (cz. II), rodzi się 1 listopada 1823 roku. "Rodzi się", rzecz jasna, metaforycznie. Po starciu duchów nocnych o duszę więźnia rzeczony wstaje i pisze po jednej stronie "Gustaw zmarł", po drugiej zaś "Tu narodził się Konrad". Nie jest to bez znaczenia. Myślę, że wszyscy przyzwyczailiście się już, że w literaturze nic nie jest bez znaczenia, wszystko trzeba odczytać. Dziady cz. IV, o których pewnie kiedyś napiszę, to tekst zakorzeniony w romantyzmie wczesnym, można by rzec, ogólnym. Spotykamy w nich motyw romantycznej miłości, nieszczęśliwych kochanków rozdzielonych przez konwenanse społeczne, sporu z racjonalizmem itd. Także główny bohater wpisuje się w tę narrację, jest nieszczęśliwym kochankiem popełniającym samobójstwo z miłości. Jego metaforyczna śmierć w prologu Dziadów cz. III to odrzucenie przez Mickiewicza romantycznej miłości do kobiety, a przyjęcie romantycznej miłości do ojczyzny. Tak czy siak, obie miłości prowadziły ku nieszczęściu.
Wracając, Konrad to ucieleśnienie indywidualizmu romantycznego. Jest na wskroś świadomy swojego talentu ("Ja mistrz! Ja mistrz wyciągam dłonie!"), siły swojego ducha, swojej niezwykłości. Kiedy przejrzymy wypowiadane przez niego kwestie, zauważymy, jak często one trącają nie tylko dumą, ale nawet pychą. W owym przekonaniu o swoje potędze brnie tak daleko, że stawia się na równi z Bogiem Stworzycielem ("Pieśń to wielka, pieśń-tworzenie![...] Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę, cóż Ty większego mogłeś zrobić - Boże?"). Konrad uważa bowiem, że w swoim mniemaniu poeta dysponuje darem stwarzania.
Tu warto się na chwilę zatrzymać, żeby uświadomić sobie zmieniający się z epoki na epokę obraz poety kreowany w literaturze. Pomogą w tym teksty autoteliczne, a więc te, które poruszają temat poezji. W starożytności takim tekstem ikonicznym jest niewątpliwie Exegi monumentum Horacego, który świadom był wielkości swojej poezji. Wiedział, że twórczość będzie pomnikiem trwalszym od spiżowego, że będzie to pomnik nieśmiertelny. I do tego przekonania nawiązuje Konrad.
Znak równości między sobą a Bogiem Konradowi nie wystarcza, on bardzo jasno zaznacza, że nie gra ze Stwórcą w jednej lidze. Odbiera mu jeden z przymiotów - miłość, pozostawia jedynie mądrość. Uważa bowiem, że on jako człowiek dysponuje sercem - czuciem, wrażliwością, współodczuwaniem - nie tylko wobec pojedynczego człowieka, ale wobec całego narodu. A więc jest bardziej niż Bóg. Spostrzegawczy zorientują się, że już hen, hen w przeszłości był taki, który w obronie ludzi zbuntował się przeciw bogom, a zwał się Prometeusz. Stąd mówimy o postawie prometejskiej Konrada, a on jako romantyczny Prometeusz stawia Bogu konkretne żądania:
Bunt rodzi w Konradzie cierpienie jego narodu, wspominana w poprzednich wpisach ofiara niewinna. I tu nie chodzi o zwykłe współodczuwanie, empatię. To głębokie utożsamianie się ze swoją ojczyzną. "Polska to ja" - mógłby rzec Konrad. Podobnie jak poprzez wcielenie Chrystus przejął brzemię grzechu całej ludzkości, tak Konrad wciela w siebie losy narodu polskiego. To podobieństwo wskazuje, że ma on odegrać zbawczą rolę wobec losów własnego narodu. Różnica polega jednak na tym, że o ile Chrystus dał się zabić na krzyżu z miłości, o tyle Konrad pragnie przejąć władzę nad ludźmi - "rząd dusz". Bezsprzecznie Konrad ukochal swój kraj, ale w sposób niemal, a może całkowicie apodyktyczny.
Wracając, Konrad to ucieleśnienie indywidualizmu romantycznego. Jest na wskroś świadomy swojego talentu ("Ja mistrz! Ja mistrz wyciągam dłonie!"), siły swojego ducha, swojej niezwykłości. Kiedy przejrzymy wypowiadane przez niego kwestie, zauważymy, jak często one trącają nie tylko dumą, ale nawet pychą. W owym przekonaniu o swoje potędze brnie tak daleko, że stawia się na równi z Bogiem Stworzycielem ("Pieśń to wielka, pieśń-tworzenie![...] Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę, cóż Ty większego mogłeś zrobić - Boże?"). Konrad uważa bowiem, że w swoim mniemaniu poeta dysponuje darem stwarzania.
Tu warto się na chwilę zatrzymać, żeby uświadomić sobie zmieniający się z epoki na epokę obraz poety kreowany w literaturze. Pomogą w tym teksty autoteliczne, a więc te, które poruszają temat poezji. W starożytności takim tekstem ikonicznym jest niewątpliwie Exegi monumentum Horacego, który świadom był wielkości swojej poezji. Wiedział, że twórczość będzie pomnikiem trwalszym od spiżowego, że będzie to pomnik nieśmiertelny. I do tego przekonania nawiązuje Konrad.
Znak równości między sobą a Bogiem Konradowi nie wystarcza, on bardzo jasno zaznacza, że nie gra ze Stwórcą w jednej lidze. Odbiera mu jeden z przymiotów - miłość, pozostawia jedynie mądrość. Uważa bowiem, że on jako człowiek dysponuje sercem - czuciem, wrażliwością, współodczuwaniem - nie tylko wobec pojedynczego człowieka, ale wobec całego narodu. A więc jest bardziej niż Bóg. Spostrzegawczy zorientują się, że już hen, hen w przeszłości był taki, który w obronie ludzi zbuntował się przeciw bogom, a zwał się Prometeusz. Stąd mówimy o postawie prometejskiej Konrada, a on jako romantyczny Prometeusz stawia Bogu konkretne żądania:
- chce władzy nad światem, bo przecież on go urządzi lepiej niż Bóg
- chce władzy nad historią i nad ludzkimi duszami
- a po za tym obciąża Boga za zło, ukazuje Jego brak miłosierdzia i bezczynność wobec stworzenia
Bunt rodzi w Konradzie cierpienie jego narodu, wspominana w poprzednich wpisach ofiara niewinna. I tu nie chodzi o zwykłe współodczuwanie, empatię. To głębokie utożsamianie się ze swoją ojczyzną. "Polska to ja" - mógłby rzec Konrad. Podobnie jak poprzez wcielenie Chrystus przejął brzemię grzechu całej ludzkości, tak Konrad wciela w siebie losy narodu polskiego. To podobieństwo wskazuje, że ma on odegrać zbawczą rolę wobec losów własnego narodu. Różnica polega jednak na tym, że o ile Chrystus dał się zabić na krzyżu z miłości, o tyle Konrad pragnie przejąć władzę nad ludźmi - "rząd dusz". Bezsprzecznie Konrad ukochal swój kraj, ale w sposób niemal, a może całkowicie apodyktyczny.
Do takiego stanu rzeczy popycha go samoświadomość, przekonanie o własnej wielkości i wyjątkowości, jednym słowem pycha. I warto o tym pamiętać, bo Mickiewicz w swoich utworach rozważa nad tą cechą bohatera romantycznego. Spójrzcie choćby na Jacka Soplicę i to, jak w jego wypadku wygląda zagadnienie pychy i pokory. Mickiewicz rezygnuje z pychy, wskazując ja jako siłę niszczacą, a nie wyróżniającą bohatera, w szerszym kontekście cały naród. Jako drogę naprawy wskazuje pokorę.
Kontrą dla, mimo wszystko potępionego Konrada, staje się jedynie skromny Ksiądz Piotr. Nie jest on jednak oponentem bohatera, a bardziej tym, który ma uratować skażonego pychą poetę od upadku moralnego. Zdaje się bowiem, że Ksiądz Piotr podejrzewa, że jego widzenie może odnosić się do Konrada.
Długi, oj długi wyszedł ten wpis, ale chyba było warto przyjrzeć się tej postaci. Do przeczytania!
3 września 2019
Odsiecz nr 93 - Polska Chrystusem narodów! Mesjanizm w Dziadach cz. III.
Kto ma już za sobą Dziady, wie, że jedną z najbardziej wałkowanych kwestii przy ich omawianiu jest mesjanizm. Sama zresztą idea jest bardzo charakterystyczna dla całej epoki romantyzmu, zwłaszcza w kontekście polskim. Ale od początku.
Mesjanizm nie polega na niczym innym jak na doszukiwaniu się podobieństw między męką i ofiarą Chrystusa wraz z ich zbawczym działaniem a męką i ofiarą polskich męczenników. Innymi słowy, cierpieniu Polaków nadawano moc odkupienia własnego narodu, a w szerszej perspektywie całego świata. Stąd pojawiające się w Wizji ks. Piotra hasło : "Polska Chrystusem narodów!".
Co chce osiągnąć Wieszcz poprzez taki zabieg? Otóż, Mickiewicz nadaje sens całej rozbiorowej historii, tym dziesiątkom lat braku własnej ojczyzny, klęsce powstania listopadowego. Co więcej, on wynosi te lokalne bolączki na poziom uniwersalny i jednocześnie potwierdza prawdziwość prowidencjalizmu, a więc wiary w zamysł bożej opatrzności.
Szybko o prowidencjalizmie: według tego poglądu Bóg dopuszczał istnienie zła i cierpienia na świecie jako narzędzi przybliżania lub przywracania na świecie porządku wedle bożego pomysłu. Im więcej zła, tym lepsze oczyszczanie i hartowanie rzeczywistości.
Potwierdzenie prowidencjalizmu w dziele Mickiewicza stanowiło jednocześnie przeciwstawienie się zarzutom oświeceniowców, które ci wysuwali wobec Boga. Oskarżali go bowiem o istnienie zła i brak logiki: skoro On sam mianuje się nieskończonym dobrem, skąd w Jego stworzeniu tyle zła i cierpienia? Według Mickiewicza Polska i jej niewinne cierpienie stają się właśnie narzędziem do walki ze złem, które w Dziadach utożsamione jest z caryzmem.
Musicie jednak pamiętać, że "to myślenie (Polska jako narzędzie w rękach Boga - przyp. aut.) ma jakąkolwiek sensowność racjonalną wyłącznie wówczas, gdy przyjmuje się boskie władanie historią, możliwość interwencji Boga w dzieje świata, wreszcie arenę ziemską traktuje się jako teren permanentnej walki Boga z Szatanem, Dobra i Zła. A takie właśnie pojmowanie więzi między Bogiem a światem ludzkim istnieje w Dziadach części III". (Alina Witkowska)
Ostatnią kwestią, o której warto pamiętać przy mesjanizmie jest tajemniczy wyzwoliciel o imieniu "czterdzieści i cztery". Nie będę udawać, że wiem, o co chodzi, bo nie wiem. Napiszę za chwilę kilka teorii, które powstały na ten temat. Zanim jednak to uczynię, zwrócę uwagę, że to imię pojawia się w widzeniu ks. Piotra, które wyraźnie zaznacza analogię między ofiarą Chrystusa a ofiarą polskich męczenników. Znajdziemy w nim dopasowany do polskiej historii rozbiorowej opis Męki Pańskiej, w którym w miejscu Chrystusa znajdujemy Polskę. Widzenie to jest równie optymistyczne (wszak Chrystus zmartwychwstaje), co nieprecyzyjne. Co zresztą często bywało choćby w pismach kabalistycznych czy w samej Apokalipsie św. Jana.
Wracając, imię wskrzesiciela niewątpliwie nawiązuje do znaczenia cyfry 4, znaczącej pewną pełnię świata: cztery żywioły, cztery pory roku, cztery strony świata oraz do liczby 40 wskazującej na pewien etap dojrzewania. Mojżesz uchodzi z Egiptu, mając lat 40, i wraca po naród, mając lat 80; 40 lat idzie z Izraelem do ziemi obiecanej; Chrystus przed rozpoczęciem działalności pościł przez 40 dni na pustyni, a po zmartwychwstaniu 40 dni przebywał jeszcze na Ziemi. Jarosław Marek Rymkiewicz wskazuje, że na przestrzeni wieków wielu starało się znaleźć znaczenie tej tajemniczej liczby. Upatrywano w niej liczby lat niewoli, liczbę uczniów mistrza, którzy mieliby dokonać wyswobodzenia, a nawet paryski adres rue de l'Ouest 44, liczbę tę łączono z samym Mickiewiczem, który na pytania o nią odpowiadał, że nie wie lub nie pamięta, o co chodziło... Ostatecznie stwierdzał, że kiedy pisał, wiedział, ale teraz już nie wie. Ot, zagadka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Warto przeczytać...
Odsiecz nr 89 - Bogurodzica. Nic więcej.
O jacie, jacie, jacie! Ale dzisiaj piękny temat, piękny wpis - mój ulubiony, ukochany! Sięga do korzeni, do najbardziej elementarnych podwa...
-
O mamuńciu! Przychodzi czas, w którym mogę rozpisywać się o mojej ulubionej, ukochanej, najbardziej fascynującej epoce, tj. o dwudziestolec...
-
Zbrodnia i kara Fiodora Dostojewskiego to jedna z tych książek, przy których długo zastanawiam się, od czego zacząć. To jedna z tych książ...